W przypływie chęci interakcji międzyludzkiej, gdy jeszcze ową chęć posiadałam, pomyślałam, że fajnie by było zebrać choćby część z tych fajnych istot w swoim życiu spotkanych, pod jednym dachem. No i w sumie wyszło, że najlepiej byłoby gdyby to był nasz dach. Sufit w zasadzie. A że ja chwilami szybciej działam niż myślę, informacja pooooszłaaa zanim mi przeszło.
Człowieki o których pomyślałam, równie ciepło pomyślały o mnie (co było przesympatyczne z ich strony) i informacja zwrotna w 99% była pozytywna. Pozostały 1% to najbardziej zapracowany człowiek na świecie, z którym nawiązanie kontaktu, to nie problem, ale prawdziwa, najprawdziwsza na świecie sztuka, którą opanować mogą jedynie najcierpliwsi. A ponieważ cierpliwość moja jest ogromna, ale niestety krótka, po kilku próbach spasowałam i zdałam się na ludzi o większych w tym temacie umiejętnościach.
I tak oto wpakowałam się z lekka jak śliwka w kompot. :-)
Bo w sumie to ja imprez za groma urządzać nie potrafię. Nie posiadam też wystarczającej ilości zastawy, a miejsca do spania będą baaaardzo prowizoryczne. Już nie wspomnę o fakcie, że ze względu na pracę, nie wiem kiedy zdążę przygotować mieszkanie i jakiekolwiek jadło. No cóż, będę miała o czym myśleć przez najbliższe 3 tygodnie. Może mnie ta myśl jakoś zmotywuje, bo podusia i pierzynka wciąż są moimi najlepszymi przyjaciółmi.A te kolorowe rozdeptane liście na chodnikach tylko pogłębiają moją i tak głęboką już więź z nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz