środa, 19 grudnia 2012

...

Na jakiś czas znikam.
Muszę jakoś ogarnąć. Całą swoja osobę, myśli i życie...

wtorek, 27 listopada 2012

Niestety

Wróciłam. Z ciężkim sercem.
Było tak cudnie i rozkosznie, że żadne słowa nie są w stanie tego opisać.
W myślach wciąż przeżywam. Każde ziarenko piasku, każdą napotkaną muszelkę i każdy kawałek meduzy.
Ubóstwiam morze.

wtorek, 20 listopada 2012

Czerń

Kupiłam kozaki! Czarne.
Co prawda myślałam o bardziej kobiecych kozakach z niewielkim obcasem, a skończyło się na czymś pomiędzy glanami a oficerkami, ale co z tego. Czekały na mnie. Ostatnia para, numer 37. Są wygodne, pasują do wszystkiego, a jak odpowiednio człowiek skomponuje ciuchy to i kobieco i seksownie jest.
Do tego kupiłam obcisłe dżinsy, czarne leginsy, mega fajny sweter tuż za tyłek, 3 bluzki i czapkę.
Zaszalałam.
Ale musiałam, bo my w weekend nad morze jedziemy i nie miałam się w co ubrać. Tak tak, ja wiem, że każda kobieta tak mówi, ale ja naprawdę nie miałam.
I kurna baby jedne, modę mam w pompce, ale kolorystycznie to mi jednak współgrać musi. No nie wylezę z szarym futerkiem na górze i brązowym na dole, bo to kurna nie pasuje no. A usunąć futra ani z jednego ani z drugiego się nie da. Zresztą nawet jakby się dało, to i tak się gryzie :-P
I wcale nie zamierzam szukać teraz brązowej kurtki. Chyba, że jakaś wpadnie na mnie przypadkiem. :-) Poszukiwania zawieszam do przyszłego sezonu. [No chyba, żeby ten kupon lotto co go noszę do sprawdzenia był szczęśliwą 6ką, to wtedy paryski shopping od razu. :-) Przewodnik już jest :-)]

A czy nie pomyślałaś Skrytko, że moje zewnętrzne dylematy garderobiane są odzwierciedleniem mych wewnętrznych rozterek życiowych? Czerń jest tu wyrazem smutku i zatracenia, brąz symbolem życia, a obie siły gryza się w mym umyśle niczym futerko przy kurtce z futerkiem na butach. :-D
I widzę, że masz tak jak ja, wymyślasz ciuchy, których jeszcze nie wyprodukowali, a potem szukasz jak osiołek w sklepach wiedząc, że i tak nie znajdziesz :-) Jak wspomniałam, brązowej kurtki szukam już 3 lata :-)

Marzę o tym, żeby już biegać po plaży ze słuchawkami na uszach.

czwartek, 8 listopada 2012

Babski dylemat

Katastrofa.
Mam dwie pary kozaków. Jedna para na obcasie, druga bez. Obie pary są idealne, wyglądają fantastycznie i mogłabym iść w nich na koniec świata. Uwielbiam te buty jak żadne inne.
Mam też kurtkę. Zimową. Jest ciepła, ma fantastyczny kołnierz, wygląda na tyle kobieco na ile kurtka zimowa wyglądać może i tak jak w butach mogłabym w niej iść gdzie mnie tylko nogi poniosą.
Gdzie dylemat?
Obie pary butów są brązowe z brązowym futerkiem, a kurtka czarna z szarym futerkiem i wszystko do siebie jak kwiat do kożucha.

Muszę kupić albo brązową kurtkę albo czarne buty. Tyle, że buty ubóstwiam brązowe i żadne czarne mi się nie podobają, a fajnych brązowych kurtek nigdzie nie ma, szukam już 3 lata.

środa, 7 listopada 2012

Żle

Ale mam kur.a krajzys.

Tylko wziąć szczoteczkę, zamknąć drzwi i zaszyć się w głuszy. Z dala od wszystkiego.
Jest coraz gorzej.
Ciszy i siebie. Brak mi.

środa, 24 października 2012

Finał

Ostatni tydzień minął mi na intensywnych przygotowaniach do imprezy.
W sobotę nastąpił długo wyczekiwany finał...
Stresowałam się jak nie wiem. Oczywiście miałam świadomość tego, że wszyscy, których zaprosiłam są spontaniczni i nie do końca zrównoważeni, więc powinni się dogadać. Ale wiadomo, jak to jest z wariatami - z nimi nigdy nic nie wiadomo :-)
Na szczęście stresowałam się niepotrzebnie, bo było fantastycznie.
Dopisali wszyscy. Nawet ten nieskomunikowany 1% :-) Impreza trwała do 7 rano, a kładąc się spać, tudzież zbierając do domu, każdy komentował "rany, nie pamiętam kiedy byłam/byłem na tak długiej imprezie". :-)
Potem były telefony z podziękowaniami i prośby, że jak będziemy urządzać imprezę, to żeby o nich nie zapomnieć :-) Wnioskuję więc, że pozytywne opinie na temat spotkania nie były wypowiedziane jedynie dlatego, że wypada.
Nawet pies bawił się świetnie, choć od 3ciej trochę przysypiał :-)

piątek, 5 października 2012

Szczypta niecodzienności w zwykłej codzienności

Jak co-z-tego dba o rozwój firmy.

Dzwoni telefon
- Dzień dobry, chciałabym umówić się do pani doktor od dziwnych zwierzątek
- A jak dziwne są to zwierzątka?
- Szczur i świnka.
- Ok, szczur i świnka
- Taka mała świnka. Wietnamska. Hahahaha
- Hahahaha
- Czy w czwartek o godz xxx pani odpowiada?
- Jak najbardziej
- W takim razie zapisuję panią do pani doktor X, zapraszam i do zobaczenia
- Dziękuję, do zobaczenia

Kilka minut później, rozmowa z innym lekarzem.
- Umówiłam do X świnkę i szczura. Pani się śmiała, że to świnka wietnamska
- A na co ta świnka?
- Na odrobaczanie
  ….
 Kurna, bo ona chyba żartowała, że to wietnamska, co?
- Nie wiem. Zwykłe świnki też się odrobacza. Hahaha.
- Nie no kobieta żartowała. Powiedziała „Taka mała świnka. Wietnamska hahahaha”
  ….
 Kurna, a jak nie żartowała i zapisałam X prosiaczka? :-)

Kilka chwil później, rozmowa z X
- Wiesz co, zapisałam do ciebie świnkę i szczura. Tylko nie jestem pewna tej świnki. Nie wiem czy nie wietnamska.
- Jak to wietnamska?
- No pani powiedziała „Taka mała świnka. Wietnamska hahahaha”. No to byłam pewna, że się wygłupia, ale teraz już pewna nie jestem, bo wcześniej mówiła o dziwnych zwierzątkach. Jakby co wzięłam do pani numer, więc potem zadzwoń i się upewnij czy to aby na pewno nie prosiaczek.

W międzyczasie zadzwoniła pani, żeby przełożyć wizytę na inną godzinę. Odebrała X.
- Ja mam jeszcze takie pytanie, co to za świnka
- Wietnamska hahaha
- Ale poważnie wietnamska?
- No tak.
- Uhm

A jeszcze godzinę wcześniej X narzekała, że ktoś jej umówił fretkę jako dziwne zwierzątko :-)

No i mieliśmy świnkę. Z nosem jak guziczek i zakręconym ogonkiem.
Bo my lubimy wyzwania. :-)
Ale świnka w mieszkaniu jakoś mało mnie przekonuje. Siedzi toto w kociej kuwecie robiąc pod siebie.
Gdybym miała dom z wielkim ogrodem, pewnie byłaby tam Arka Noego. Ale tak mało ma to dla mnie sensu.
Podobno jednak o gustach się nie dyskutuje. Więc jedni mają koty, drudzy psy, a inni świnki. A my urozmaicenie w pracy :-)
Potem hahałyśmy się, że zaczną dzwonić do nas z okolicznych wiosek i pytać "pani czy to weteryniarnia, bo mi maciora rodzi?"

wtorek, 2 października 2012

Ehhh...

Nie lubię jesieni ani zimy. Zimno, brak światła, pierdyliard warstw ciuchów na sobie, a i tak człowiekowi jest zimno. To wszytko mnie przygnębia. Zdecydowanie jestem dzieckiem słońca.
Z drugiej jednak strony są rzeczy które darzę ogromnym sentymentem.
Uwielbiam na przykład zapach z kominów w powietrzu. Gdy czasami, szczególnie wieczorem, jadę z pracy rowerem, w powietrzu czuć wilgoć, przyrodę i ten zapach właśnie.
Ta fantastyczna mieszanka kojarzy mi się ze staniem zakochania. Podobno ludzie zakochują się na wiosnę. Ja, prócz ostatniego razu z Marsjaninem i kilku wakacyjnych miłości, prawie zawsze zakochiwałam się zimą. To był fajny czas. Wieczorne spacery, wyjazdy w góry, te podchody i ukradkowe spojrzenia. Czyste piękno.
Najzabawniejsze jest to, że jesienią i zimą zwykle wyglądam jak półtora nieszczęścia. Pod wpływem wilgoci każdy włos odstaje w inną stronę, nos mam czerwony jakbym zaliczyła tygodniową libację alkoholową, jestem upakowana w ciuchy jak baleronik, bo ciągle mi zimno i generalnie do modelki z francuskiego żurnala brakuje mi... wszystkiego :-) A mimo to, właśnie wtedy było najfajniej. :-) W tym względzie gust facetów zawsze mnie zadziwiał :-)
Generalnie nigdy nie przypuszczałam, że na rowerze świat zapachów jest tak barwny. Już wiem na przykład jakim zapachem jest "świeżość poranka". Jest naprawdę genialna!

Są ludzie, z którymi mam ochotę usiąść i pogadać. Sam na sam. O sprawach poważnych i o zwykłej "dupie Maryni". Chciałabym, by poznali mnie od innej niż do tej pory strony. Chciałabym poznać ich historie.
Jest potencjał, nie ma możliwości. A nawet jakby były, to nie mam śmiałości. Bo nie wiem czy podobnie jak ja, chcieliby. Czy potrafiliby. Czy może odpowiada im to, co jest.
To jest trochę jak dylemat chłopaka, który ma fantastyczną kumpelę, w której jest zakochany i nie wie czy zaryzykować podryw czy nie. Jeśli dziewczyna nie odwzajemnia uczuć, gość prawdopodobnie straci fantastyczną kumpelę. Jeśli odwzajemnia, może mieć nie dość, że kupelę, to jeszcze zajebistą dziewczynę.
Jeśli zaryzykuję, mogę albo stracić świetnych dalekich znajomych albo zyskać bliskich znajomych.
Głupie to.
No i pozostaje jeszcze jedno pytanie na które nie znam odpowiedzi. Czy na pewno tego chcę, czy to zwykła ciekawość nieznanego, które stając się znane, stanie się mniej atrakcyjne.
Bo i tak może być.
No czemuż ja taka pokomplikowana jestem? Czemu nie potrafię zwyczajnie egzystować jedząc, śpiąc, chodząc do pracy, na spacery z psem i nie myśląc zbyt wiele? Ludzie tak przecież żyją, to czemu nie mogę i ja?

niedziela, 30 września 2012

ja i moje pomysły...

W przypływie chęci interakcji międzyludzkiej, gdy jeszcze ową chęć posiadałam, pomyślałam, że fajnie by było zebrać choćby część z tych fajnych istot w swoim życiu spotkanych, pod jednym dachem. No i w sumie wyszło, że najlepiej byłoby gdyby to był nasz dach. Sufit w zasadzie. A że ja chwilami szybciej działam niż myślę, informacja pooooszłaaa zanim mi przeszło.
Człowieki o których pomyślałam, równie ciepło pomyślały o mnie (co było przesympatyczne z ich strony) i informacja zwrotna w 99% była pozytywna. Pozostały 1% to najbardziej zapracowany człowiek na świecie, z którym nawiązanie kontaktu, to nie problem, ale prawdziwa, najprawdziwsza na świecie sztuka, którą opanować mogą jedynie najcierpliwsi. A ponieważ cierpliwość moja jest ogromna, ale niestety krótka, po kilku próbach spasowałam i zdałam się na ludzi o większych w tym temacie umiejętnościach.
I tak oto wpakowałam się z lekka jak śliwka w kompot. :-)
Bo w sumie to ja imprez za groma urządzać nie potrafię. Nie posiadam też wystarczającej ilości zastawy, a miejsca do spania będą baaaardzo prowizoryczne. Już nie wspomnę o fakcie, że ze względu na pracę, nie wiem kiedy zdążę przygotować mieszkanie i jakiekolwiek jadło. No cóż, będę miała o czym myśleć przez najbliższe 3 tygodnie. Może mnie ta myśl jakoś zmotywuje, bo podusia i pierzynka wciąż są moimi najlepszymi przyjaciółmi.A te kolorowe rozdeptane liście na chodnikach tylko pogłębiają moją i tak głęboką już więź z nimi.

wtorek, 25 września 2012

Spadek formy

O ile jeszcze przed chwilą miałam ochotę na imprezy, śmiechy, chichy i towarzystwo innych, tak teraz najchętniej zakopałabym się z poduszeczką pod pierzynką i obudziła co najmniej za tydzień.
Nienawidzę jak jest mi zimno. Szczególnie rano, gdy wstaję.

Na starość coraz gorzej znoszę zimno.
Poza tym mam pierwszy kryzys chodzenia do pracy. Nie wiem czy to wpływ ciągle narzekających dziewczyn (bo narzeka każda, każdego dnia i na wszystko), czy też jesieni i wszechobecnego zimna. A może to zbliżający się okres. Albo jestem zwyczajnie przemęczona. Może 1,5 miesiąca to nie jest żaden wyczyn, ale to było naprawdę bardzo intensywne 1,5 miesiąca. I nie, nie zniechęciłam się. Wciąż uwielbiam to co robię. Tyle tylko, że cholernie chce mi się spać i chwilami nie mam siły podnieść swoich zwłok.
Energii. Błagam energii.

sobota, 22 września 2012

Czoko-spoko :-)

Zmieniłam kolor włosów - z jaśniutkiego blondu na ciemną czekoladę i skróciłam je o połowę.
Lubię reakcję ludzi, gdy przechodzę taką metamorfozę. Totalny szok i pytanie - dlaczego? No jak to dlaczego. Bo kobieta zmienną jest. 4 lata w blondzie to i tak za długo.
Już myślałam, że będę musiała zmienić fryzjera. Jak poszłam zapisać się na farbę i zapowiedziałam, że chcę czekoladę, mój ulubiony fryzjer zapytał - chcesz, żeby Ci zielony wyszedł? Kurna, przecież dlatego nie farbuję włosów w domu, żeby właśnie czupryna nie była zielona. I wkurzył mnie, bo fryzjer musi być elastyczny i kreatywny, a jak nie jest znaczy że jest dupa nie fryzjer. Już nie raz przechodziłam z blondu na ciemny brąz i odwrotnie i wiem, że się da. Więc co mi tu kurna o zieleni pitoli. Jakbym chciała wyglądać jak trawa na wiosnę, to bym to wyraźnie wyartykułowała.
Szłam z myślą, że będzie to moja ostatnia wizyta. Jednak przy samej wizycie rozbroił mnie totalnie. Pośmialiśmy się, pogadaliśmy i było tak fajnie jak zawsze i żadne moje życzenie nie było problemem. Mam jakąś słabość do tego człowieka i chyba z wzajemnością. Oczywiście nie omieszkałam wypomnieć, że podczas umawiania był w moim mniemaniu niemiły. Powyzłośliwialiśmy się trochę na siebie, po czym podał mi swój prywatny numer telefonu, bo ostatni, który miałam jest już nieaktualny. :-)
W pracy plaża. Tak nazywamy okresy słabego ruchu. Nienawidzę nie mieć co robić, przez co wysprzątałam już chyba wszystko co można było wysprzątać, ale jak tak dalej pójdzie, to za chwilę naprawdę nie będę miała co robić. Czekam na ten remont jak na zbawienie.
Udało mi się schudnąć 2 kilo. Rower i ruch robi swoje. Tyle, że od dwóch dni tak mi się chce jeść, że zamieniam się w permanentnego przeżuwacza. Układam papierki, żuję kabanoska, zmywam podłogę memłam bułeczkę, mam przerwę ciamkam eklerkę, a wszystko zapijam hektolitrami kawy. Brakuje już tylko żelków pod prysznicem.
O. Właśnie sobie przypomniałam, że mają nowość w KFC, a ja jej jeszcze nie próbowałam.
Rany jaka jestem głodna.
To kiedy to śniadanie?

wtorek, 18 września 2012

Stupido

Zawsze, gdy choć trochę odzyskam wiarę w ludzi, przychodzi rozczarowanie.
Niczego się po ludziach nie spodziewaj, to nie będziesz rozczarowana - powtarza mi ciągle Marsjanin
I ma rację. 100% racji. Ja to wiem. Bo teoretyk ze mnie świetny, tylko praktyk beznadziejny.
Oj głupia ty, głupia ty.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Misz masz

Mam mały kryzys rowerowy, ale tak myślę, że jak go pokonam to droga do pracy będzie lajcikowym spacerkiem. Jechałam już w deszczu, w totalnej ciemnicy bez światła, na wietrze i moim zdaniem największym wrogiem rowerzysty jest wiatr. Jestem zdecydowanie za mało opływowa.
Ale jeżdżę dalej. Po pierwsze mały, regularny trening mi się przyda, po drugie na taką trasę wyciąganie samochodu z garażu i szukanie miejsca parkingowego mija się z celem, podobnie zresztą jak płacenie za komunikację miejską. Poza tym jazda rowerem do określonego celu jest czymś mobilizującym, w przeciwieństwie do jazdy w kółko, która cholernie mnie demotywuje.

W weekend zaliczyliśmy fantastyczną noc muzeów w Berlinie. Osobiście gdybym miała zamieszkać w Berlinie, odnalazłabym się natychmiast. Bardzo przypomina mi Warszawę. Lubię duże miasta i choć od kilku lat jestem już tu gdzie jestem, jadąc do Warszawy zawsze używam określenia "wracam". Bo ja niezależnie od tego czy jadę do Poznania czy Warszawy zawsze wracam do siebie.
Poza tym z ludźmi z którymi pojechaliśmy, moglibyśmy jechać na koniec świata. Z nimi zawsze jest kompletny odjazd i beczka śmiechu. Uwielbiam, ubóstwiam wręcz, pokręconych ludzi! :-)
Do tego są tak fajnie ciepli i przyjaźni, że aż boję się, że nieprawdziwi. Choć nic na to nie wskazuje.

Wczoraj spędziłam w pracy 11 godzin zamiast 7 i przeżyłam swoją pierwszą eutanazję. Nie czuję jednak smutku a ulgę. To był ten moment gdy trzeba było pozwolić zwierzowi odejść. Szepnęłam mu, żeby biegł na drugą stronę tęczy. Boss-ką chyba trochę ten tekst ruszył. Ale to był ten czas. I żadna z nas nie miała co do tego wątpliwości. Nawet ja, choć lekarzem nie jestem.

Generalnie nie lubię pracować z kobietami. Za dużo fochów, gadania, za mało konkretów i działania. Tak się czasem niemiło robi. I ciągle trzeba uważać, żeby nikt nie wpakował cię z zawiści w jakieś gówno. Zamiast skupiać się na robocie i na tym co ważne, trzeba myśleć również o tym, żeby nie dać innym możliwości podłożenia świni. Żeby nikt swoich błędów nie mógł zwalić na ciebie. Kompletnie bezsensowna strata czasu i energii jak dla mnie, ale nieunikniona niestety przy współpracy z babami.

A dziś po powrocie z roboty zastałam dwa 5-litrowe pojemniki kiszących się ogórków, które Marsjanin zrobił własnymi ręcami. Szok totalny. Przez 10 lat nie wykazywał najmniejszego zainteresowania w tym kierunku, a tu taki surprajs :-)

Poza tym dziwne myśli krążą mi po głowie. Takie, których być tam nie powinno.

środa, 22 sierpnia 2012

I want to ride my bicycle, I want to ride my bike

Jak mówiłam, tak zrobiłam. Wczoraj piardnęłam w oponki, przetarłam pobieżnie szmatką i dziś rano wyruszyłam do pracy bicyclem.
Jechało się genialnie. Bo z górki. Jadąc śmiałam się sama z siebie i zastanawiałam czy rower po 9 latach nieużywania nie rozpadnie mi się po drodze i czy nie dotrę z kołem i kierownicą w jednym ręku, a ramą w drugim.
Droga powrotna nie była już tak przyjemna. Jadąc z górki w jedną, nie można jechać z górki z powrotem. A szkoda.
Generalnie zapłaciłam już miesięczny abonament na parkingu strzeżonym, więc nie ma odwrotu. Cała równowartość zestawu McDonalda na to poszła.
W pracy przy milionie informacji na minutę zaczynam się lekko zakręcać, więc muszę opracować sobie system organizacyjny, bo za chwilę będę równie roztrzepana jak pozostali. A to przecież ja mam być ta wszystkowiedząca i poukładana.

A w sobotę jedziemy na noc muzeów do Berlina :)

niedziela, 19 sierpnia 2012

Jestem

Otóż jestem asystentką do spraw Braci Mniejszych i recepcjonistką bez recepcji, bo mi jeszcze nie wybudowali :) Czyli mówiąc krótko pracuję u weterynarza. :)
Doglądam futerkowców, podaję im leki i kroplówki, ogarniam całą biurokrację, obsługuję telefony, maile, zajmuję się PRem, pomagam lekarzom, pracuję w laboratorium i w zasadzie jestem od wszystkiego poza leczeniem i operowaniem zwierzaków, choć asysta przy operacjach też nie jest wykluczona.

I wymyśliłam dziś, że do pracy będę jeździć rowerem. Muszę tylko wygrzebać moje dwa kółka, zdjąć 2 tony kurzu, napompować opony, dokupić to czym się przyczepia rower do czegoś i wymyślić gdzie ten rower przyczepić pod robotą. No i przypomnieć sobie jak się na nim jeździ, choć tego się podobno nie zapomina.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Hej ho, hej ho, do pracy by się szło :)

Ponieważ ostatnio w samochodzie paliła mi się lampka, że bateria od kluczyka jest słaba, chciałam być sprytniejsza od przeciętnego misia i idąc rano do garażu zabrałam ze sobą kluczyki zapasowe zamiast tych które noszę zwykle. Jakież było moje zdziwienie i oburzenie, że na zapasowych samochód nie otworzył się w ogóle. Jak se tak pomyśleć, to trochę logiczne, bo bateria w zapasowych siedzi tam od 7 lat, ale jako nocny marek rano myślę raczej mało :) Wróciłam więc do domu, a że garaż mam 7 minut drogi od domu, cała operacja zajęła mi w sumie 21 minut. I całe szczęście, że ja zapobiegliwa jestem na tyle, że zawsze wolę być za wcześnie, bo inaczej pierwszego dnia pracy zaliczyłabym spóźnienie.
Poza tym pierwszy dzień w robocie minął bardzo intensywnie.
Generalnie roboty jest tyle, że nie wiadomo w co ręce włożyć. I całe szczęście, że dużo pamiętam jeszcze z marca gdy tam pracowałam, bo zamiast kręcić się jak smród po gaciach zadając setki pytań, od razu wpadłam w trybiki.
Jak powiedziałam Marsjaninowi o zakresie moich obowiązków, któreśmy obgadały z Boss-ką, to zapytał mnie jak ja na to wszystko znajdę czas. :) Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia. Ale i tak się cieszę. :)
Niefajna jest tylko świadomość, że potrwa jeszcze z tydzień lub dwa zanim organizm nie przyzwyczai się do stojąco-drepcząco-biegającego trybu pracy. Tak samo jak muszę się przestawić z trybu nocnego na dzienny. Zatem ból stawów i senność będą na porządku dziennym. Ale i tak się cieszę :)

I pewnie wariat jestem, bo cieszyć się z tego, że człowiek urobi się po same uszy, co okupi bólami stawów i hektolitrami kawy, to nie jest normalne. Ale ja nigdy normalna nie byłam. I co z tego :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Rodzynek

Myślę, że wartym odnotowania jest fakt, że wśród wszechobecnej bylejakości, znalazłam jednego nie byle jakiego rodzynka. I to całkiem niespodziewanie
Dwa dni temu zamiast googli na stronie startowej wyświetlał nam się komunikat, że nie można wyświetlić strony. Wina leżała po stronie tepsowego (teraz już pomarańczowego) Liveboxa, który zamiast świecić światłem ciągłym, mrygał, że o-in-ter-ne-cie-mo-żesz-so-bie-po-ma-rzyć. Pogmerałam, pogmerałam, a jak skończyły mi się pomysły na dalsze gmeranie, to zadzwoniłam na infolinię. I tu pierwsze zaskoczenie – wybrałam tonowo kilka numerów i po chwili na linii była już pani konsultant. Pierwszy plus.
Pani konsultant pogmerała coś u siebie i stwierdziła, że to coś na linii i w ciągu 48 godzin naprawią.
Potem dostałam smsa, że przyjęto zgłoszenie i nie minęła godzina jak zadzwonił pan czy ktoś jest w domku (takiego właśnie użył określenia), bo on by podjechał. No i przyjechał. 1,5 godziny po telefonie. Nie następnego dnia, nie po trzech, ale 1,5 godziny później. Kolejne zaskoczenie. I plus.
Zdiagnozowanie problemu zajęło panu 5 minut. Okazało się, że padł zasilacz. Osobiście myślałam, że jak pada coś co zasila dany sprzęt, to dany sprzęt robi pyk i gaśnie, a nie mryga nie wiadomo skąd, no ale ja się widać nie znam. Pan wymienił zasilacz i internet znów był. Cała wizyta zajęła 7 minut. Opłat żadnych. No i znowu plus.
Potem jeszcze dostałam smsa, że awaria została usunięta i że jeśli trwała powyżej 24h to należy mi się bonifikata, a jak powyżej 36h to nawet i odszkodowanie (!) (o czym można przeczytać tu www.orange.pl/bonifikata). I nawet nie musiałabym wypełniać żadnych formularzy, bo to przysługuje mi automatycznie. Naprawdę japa mi opadła. Kolejny wielki plus.
Co prawda komórkę mam w całkiem innej sieci, ale jak mnie wkurzą, to już wiem gdzie się przeniosę. To jest właśnie profesjonalizm w czystej formie.
I w nosie mam czy właśnie robię komuś reklamę czy nie. Za taką obsługę im się należy. Szacun.

Krok milowy

Po raz kolejny potwierdziła się moja teoria, że nieszczęścia, podobnie jak szczęścia biegają całymi stadami. Jak się wali, to tak, że tylko sznurek i na żyrandol, choć pewnie i on by się urwał. A potem nagle obrót o 180 stopni i rzeczy niemożliwe staja się możliwe.
Dziś wreszcie, po wielu przejściach, nie przespanych nocach, stresach i niepewności przyszło uniezależnienie. Kilka podpisów u notariusza i wreszcie nadeszła ta upragniona świadomość, że już nic nie powinno nas zaskoczyć. I choć zapewne będzie jeszcze niejeden wkurw, całe mnóstwo formalności i minie sporo czasu zanim na nowo poukładamy sobie życie i osiągniemy stabilizację, to świadomość, że ten pierwszy, najważniejszy krok jest już za nami jest niezwykle pokrzepiający.
Choć myślałam, że gdy nastąpi ten dzień , satysfakcja będzie większa.

Notka widmo

Ja Wam powiem, chociaż nie wiem czy powinnam.
Bo jak ja Wam mówię, to wszystko się komplikuje.
Więc umówmy się, że Wam mówię w tajemnicy i jest tak jakbym w ogóle nic nie mówiła, dobra?
Uwaga (nie)mówię.
Za tydzień idę do pracy. :)
Pamiętacie jak mówiłam o tej pracy co bym ją bardzo chciała i co mnie bardzo chcieli ale nie było warunków? No, to tam właśnie idę. Choć warunków dalej nie ma jakby kto pytał :)
Zadzwoniła do mnie wczoraj moja jeszcze nie Szefowa i powiedziała:
- Pani co-z-tego, chciałabym zaproponować pani pracę
A ja jej na to:
- To najlepszy prezent urodzinowy jaki mogłam dostać,
A Ona mi na to:
- O, ma pani dzisiaj urodziny? No to hepi bersjdej i do zobaczenia jutro. :)
I wiecie co?
I dzisiaj okazało się, że to nie sen ani moja osobista wizualizacja.
I mam normalnie skierowania na badania, które jak jeszcze nie do końca dowierzam, to przeglądam :)
I będę miała od cholery obowiązków i cieszę się z tego jak debil :)
I mam dwie bluzy służbowe, ale muszę znaleźć jeszcze w necie cały komplet, bo mi portek brakuje :)
I wogle jest zajebiście.

Ale jakby co to ja nic nie mówiłam, a Wy tej notki nigdy nie czytaliście.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Być jak E. Hillary

Tak se kurna tłumaczę, że jak ciągle jest pod górkę, to i w końcu z górki musi być.
No fakt, trochę ta górka wysoka. Jakiś Mount Everest bym nawet rzekła. Szczytu jeszcze nie widać, więc wspinać się będę jeszcze od cholery i ciut ciut. A może nawet jeszcze jedno ciut. Ale podobno z takiej góry widoki są przewspaniałe, więc cóż pozostało. Szkoda tylko, że nie mam mapy ze szlakiem, bo to by zdecydowanie ułatwiło sprawę. A tak trzaskam dodatkowe kilometry przez swoją dezorientację. Jakbym wiedziała gdzie iść to już bym pewnie ze trzy razy zdążyła śmignąć w tę i z powrotem. A tak siedzę na zboczu w ciemnym lesie. Czas ruszyć dupę i iść dalej.
I tylko mam nadzieję, że przez te wspinaczki wysokogórskie i stany depresyjne o które się przez nie ocieram nie stanę się zrzędliwą jędzą.

No więc idę wysikać psicę, a potem dreptam na ten cholerny Everest.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Wrrr

Zła jestem.
Nienawidzę sytuacji na które nie mam wpływu. Sytuacji, gdzie mogę tylko siedzieć, czekać i myśleć "uda się czy się nie uda".
A tak swoją drogą czy profesjonalizm i rzetelność jeszcze w tym kraju w ogóle istnieją??? Na palcach jednej ręki mogę policzyć takich ludzi!
Rany jaka jestem zła.

Złośliwość rzeczy martwych. I nie tylko.

Sprzęt jest popsuty wtedy, gdy dzwoniąc na infolinię względnie po jakiegoś fachmana wciąż nie działa. W pozostałych przypadkach strzela fochy.
Moje sprzęty na przykład są bardzo fochowate.
Ostatnio dekoder. Od dwóch dni nie dało się niczego oglądać, bo fiksował. Wystarczyło zadzwonić na infolinię i postraszyć go serwisem i chodzi jakby mu dysk wymienili.

Ale M. ma tak samo, choć jest organiczny. Coś Go boli tylko do chwili, gdy nie usłyszy o której i kiedy ma umówioną wizytę u lekarza.

środa, 1 sierpnia 2012

Życie numer...

Czasem mam wrażenie, że pewnych ludzi już kiedyś spotkałam. Że znam ich doskonale, mimo iż prawie nic o nich nie wiem.
Lubię myśleć, że to ludzie, których spotkałam w poprzednich wcieleniach. I że znów spotkamy się w następnych.
Lubię wierzyć w reinkarnację.

Więc jak by co szukajcie mnie w Kalifornii :)

Co z tego

Że moje plany zawodowe ch.j bombki strzelił. /Z niczyjej winy, po prostu tak wyszło/
Że ExM okazała się pozbawioną mózgu wiedźmą, przez którą jesteśmy ujebani po same pachy. /Nigdy nie ufajcie byłym żonom, choćby wydawały się być aniołami, bo albo są wiedźmami albo są tępe jak but. Albo, co gorsze jedno i drugie./
Że mam takiego pecha, że jak dostałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną do pracy, która sprawiałaby mi przyjemność, to się okazało, że właścicielem firmy jest mąż babsztyla, który oszukał nas rok temu.
Co z tego.
W przyszłym życiu urodzę się w Kalifornii, będę miała dom z basenem i widokiem na ocean.

Reset

Zacznijmy od nowa.
Po raz kolejny. :)